Szymon Sajnok: “Nie ma co kalkulować”

Szymon Sajnok, polski kolarz szosowy i torowy udzielił naszemu portalowi krótkiego wywiadu. Zapraszamy do lektury.

Maciej Mikołajczyk: Tegoroczny sezon jest dla Ciebie przełomowy. W czerwcu w imponującym stylu zdobyłeś srebrny medal mistrzostw Polski do lat 23 w jeździe indywidualnej na czas. Uważasz to za swój największy sukces? Jak wspominasz te zawody?

Szymon Sajnok: Jest to jakieś kolejne osiągniecie, ale nie największe. Czułem spory niedosyt po czasówce, ponieważ niewiele straciłem do najlepszego rezultatu, a na pierwszym nawrocie się przewróciłem. Poza tym tak naprawdę rower dostałem zaledwie dwa dni przed zawodami. Nie miałem z nim za dużo styczności, ale po wywrotce szybko się pozbierałem. Najważniejsze, że zachowałem spokój i po paru kilometrach wróciłem do swojego rytmu.

Na wyniki tych zawodów niemały wpływ miał zimny i silny wiatr. Lubisz rywalizować w takich warunkach atmosferycznych?

Nie przeszkadzała mi pogoda. W takich warunkach czuje się jak ryba w wodzie. Nie lubię za to strasznie dużych gór i wysokiej, 30. stopniowej lub wyższej temperatury. Byłem doskonale przygotowany. Bardzo dużo pomógł mi mój pierwszy klub, czyli GKS Cartusia, za co mu mocno dziękuje. Sporo trenowałem tutaj za motorem z Sebastianem Małeckim.

Trasa czasówki liczyła dokładnie 39,6 kilometra. Składały się na nią dwa okrążenia przez Kartoszynę wokół Krokowa. Jak oceniasz jej trudność?

Nie da się ukryć, że trasa była ciężka. Dwa 1. kilometrowe podjazdy, dodatkowo przy silnym wietrze, ale to moje tereny, więc wiem jak tam jest i byłem przygotowany dosłownie na wszystko. Jak dla mnie było za dużo nawrotów, ale poradziłem sobie i z tym.

W którym momencie poczułeś, że możesz stanąć na podium?

Nie myślę za dużo podczas czasówek, tylko jadę cały czas na maksa. Tu nie ma co kalkulować. Przed czasówką wiedziałem, że mogę wygrać i z takim nastawieniem stanąłem na starcie.

Ścigasz się nie tylko na szosie. Jesteś znakomitym torowcem. Planujesz start w omnium na igrzyskach olimpijskich w Tokio?

Oczywiście planuję, ale do Tokio jeszcze bardzo daleko, najpierw przede mną mistrzostwa świata. Wiem, że jestem w stanie powalczyć o medal, zmieniłem trochę nastawienie do toru i tego wszystkiego co się dzieje wokół i mam nadzieję, że już nie powtórzę błędu z Hongkongu. Wtedy byłem na czwartej pozycji po dwóch konkurencjach i w wyścigu eliminacyjnym dwukrotnie upadłem i odpadłem tylko dlatego, że za późno wróciłem do peletonu. To sprawiło, że później ciężko było już nadrobić tyle punktów, dodatkowo byłem z poobdzierany z dwóch stron i nie było to zbyt wygodne. Od razu po tych zawodach miałem jeden dzień na przepakowanie i kolejny wyścig, ale już na szosie. To też było straszne, gdy cały w opatrunkach podróżowałem z Chin, po czym wystartowałem w jednym z najtrudniejszych wyścigów, czyli Tour de Bretagne.

Jesteś Kaszubem z krwi i kości. Zdarzało Ci się trenować na podjeździe do Wieżycy?

To chyba retoryczne pytanie (śmiech). Mieszkam parę kilometrów od tego podjazdu, kocham te tereny i choć wiele podróżuję, to wiem, że nie ma tak pięknego miejsca jak Kaszuby. Podjazd ma około kilometra do pierwszego wypłaszczenia, a później się jeszcze ciągnie, więc liczy razem 1500-1600 metrów, prowadzi on do najwyższego punktu na Kaszubach. Mimo że nie jest zbyt stromy, to można się na nim naprawdę zmęczyć. Jestem dumny, że się tu urodziłem i mogę tam trenować. Mamy mnóstwo jezior, a do tego niewielkie góry. Nic więcej nie potrzeba!

Dziękuję za rozmowę.