First look: Chwyty DMR Deathgrip

To było bardziej niż pewne, że jeśli dwóch asów brytyjskiej sceny rowerowej (Olly Wilkins i Brendan Fairclough) postanowi stworzyć chwyty, to będą one rewelacją. W końcu chłopaki siedzą w tym interesie nie od dziś, a ich styl jazdy doczekał się wręcz sekciarskiego wielbienia. Postanowiliśmy więc sprawdzić, czy gripy DMR Deathgrip są faktycznie takie dobre i czy rzeczywiście dają tę „śmiertelnie mocną przyczepność”.

DMR Deathgrip – jak to się stało?

Olly Wilkins to znany rider z Wielkiej Brytanii, który najchętniej fruwa dirtowe hopy albo rozjeżdża świeżą ściółkę na pagórkach w pobliżu Londynu. Zawodowo Wilkins spełnia się jako brand manager w kultowej firmie rowerowej DMR Bikes. Kiedy tylko padł pomysł, że to właśnie Olly zajmie się projektowaniem nowych gripów dla DMR’a, oczywiste było, że zaangażuje w to swojego dobrego kumpla Brendana Fairclough’a. W końcu chłopaki znają się i bawią na rowerach od dziecka. Poza tym Brendog od kilku lat współpracuje ze wspomnianą marką, a jego doświadczenie i zawodnicza wiedza pozwoliła już stworzyć kilka unikalnych, przemyślanych i w pełni funkcjonalnych produktów dla bikerów.

„Chciałem stworzyć gripy uniwersalne, takie, które będą pasować do każdego z moich rowerów: od AM do DH”Brendan Fairclough.

Suche fakty

  • Gripy DMR Deathgrip występują w dwóch grubościach: 29,8 mm (wersja Thin) oraz 31,3 mm (wersja Thick).
  • Wybierać można także w rodzajach gumy – chwyty dostępne są w miękkiej mieszance 20A Kraton oraz twardej 25A Vexk.
  • Chwyty mocowane są na kierownicy jedynie za pomocą jednego lock-ringu. To dlatego, że ich body, na który nałożono gumę, ma taperowany (zwężany) kształt. Zauważymy to podczas montażu (mniej więcej od połowy grip wchodzi na kierownicę coraz ciężej). Dzięki takiemu rozwiązaniu jedno mocowanie w zupełności wystarcza, by zablokować możliwość przekręcania się gripów na kierownicy.
  • Gripy zbudowane są z trzech różnych kształtów gumy. Każdy z nich ma swoje inne zadanie – ten z delikatnymi wypustkami poprawia chwyt, "kratownica" umieszczona pod spodem ma na celu ograniczenie ślizgania się dłoni, a wewnętrzna część zbudowana z miękkich pierścieni zapewnia absorbcję drobnych drgań. Dodatkowym udogodnieniem są kołnierze, która poprawiają chwyt i komfort podczas jazdy.
  • Według informacji podawanych przez producenta para Deathgripów waży 100 g. Nie weryfikowaliśmy... no, bo (sorry) ważyć gripy? Prędzej byśmy zgolili brody.
  • Cena: na polskim rynku gripy nie są dostępne. My zamówiliśmy je z UK, z jednego z najpopularniejszych sklepów rowerowych. Kosztowały 17 funciaków i przyszły na miejsce w 5 dni roboczych.

Wrażenia po pierwszej randce

Po pierwsze: ale one są ładne! Przychodzą zapakowane w elegancki blisterek. Przy pierwszym chwycie czuć, że jakość gumy jest naprawdę dobra (coś pomiędzy komfortem miękkich gripów BMX'owych, a wykonaniem dobrej jakości klasycznych chwytów MTB).

Po drugie: Sporo na nich brandingu – to logo DMR, tu podpis Brendoga, tam napisy na obejmie. Brzmi jak reklamowa samowolka pt. bilboardy na Zakopiance, jednak w gruncie rzeczy zrobiona ze smakiem. Da się to przeżyć.

Po trzecie: Dzięki zastosowaniu miękkiej gumy o trzech różnych fakturach można poczuć wygodę chwytu. Sama instalacja przebiega szybko i jest banalnie prosta. Ważne jednak, by odpowiednio je ustawić – wtedy jedna z części (ta kratkowana) powinna znajdować się tam, gdzie opuszki palców. Dzięki temu dłoń będzie się lepiej trzymać chwytu.

Po czwarte: Można powiedzieć, że to chwyty jak każde inne... ale nie do końca. Owszem, są świetnie wykonane, przemyślane, wygodne, ale mają też w sobie coś jeszcze - to produkt z historią i konkretnymi bohaterami, którzy za nim stoją. Ten wymiar zakupu ucieszy przede wszystkim tych z Was, którzy „łapią” wyspiarskie klimaty i szalony styl jazdy ich reprezentantów.