“Po kontuzji cenię sobie każdy jeden sukces”

Paweł Bernas, jeden z najlepszych polskich kolarzy szosowych, udzielił naszemu portalowi wywiadu, w którym m.in. mówi o swoich doświadczeniach z MTB, długiej rehabilitacji i trasie tegorocznego Tour de Pologne.

Foto: Szymon Gruchalski

Maciej Mikołajczyk: Jesteś świeżo po wyścigu o Puchar Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi 2017, w którym zająłeś czwarte miejsce. Czujesz pewien niedosyt? Jak przebiegała rywalizacja w Czyżewie?

Paweł Bernas: Wyścig był mocno nerwowy. Po pierwsze, momentami trasa była bardzo kręta, a od startu padał deszcz, więc trzeba było bardzo uważać na zakrętach. Po drugie wiele ekip, w tym moja, nie chciało czekać na masowy sprint z peletonu, więc od startu była masa ataków. W końcu udało się odjechać grupie dwudziesto-kilku osobowej i z tej grupy po kolejnych atakach stopniowo wyłoniła się piątka kolarzy, w której się znalazłem i między sobą walczyliśmy o zwycięstwo. Niedosyt czuję ogromny, ponieważ kompletnie zawaliłem ostatni zakręt na 200 metrów przed metą i nie byłem już w stanie nadrobić straconego dystansu. A szkoda, bo czułem się naprawdę dobrze i chciałem walczyć o zwycięstwo. Solidna lekcja na przyszłość.

Cały wyścig rozgrywany był przy mocnych opadach deszczu. Lubisz takie ekstremalne warunki?

Nie wiem czy „lubię” to dobre określenie, bo chyba nikt nie lubi, jak budzi się rano i pada. Muszę natomiast przyznać, że zawsze dobrze sobie radzę w takich warunkach, a mój organizm działa zdecydowanie lepiej niż w trakcie upałów. Nie mam problemów ze skurczami, a technicznie na mokrej nawierzchni też sobie radzę, więc suma summarum poza tradycyjnym marudzeniem, że pada i jest mokro i zimno, to ogółem potrafię się odnaleźć w takiej pogodzie.

W poprzednim sezonie przeszedłeś operację pleców. Jak nabawiłeś się tej kontuzji i jak przebiegała twoja rehabilitacja? Jak znosiłeś chwilowy rozbrat z rowerem?

Kontuzja była wynikiem kilku czynników, ale głównie zawiniła zbyt mała ruchomość stawu biodrowego i zbyt agresywna pozycja na rowerze. Musiałbym to chyba rozrysować, w każdym razie skończyło się tak, że miednica miała zbyt dużo ruchu i obciążała odcinek lędźwiowy, przez co wróciły moje problemy z przepuklinami, bo pierwszą operację miałem już w 2010 roku. Sytuacja skomplikowała się, bo pierwszy zabieg się nie udał i wdał się stan zapalny, więc potrzebna była ponowna operacja i długie leczenie farmakologiczne zanim w ogóle mogłem zacząć rehabilitację. Zamiast 11 tygodni miałem praktycznie półroczną przerwę od treningów. Nie był to dla mnie najłatwiejszy czas, ale z pomocą rodziny i bliskich oraz całego sztabu fizjoterapeutów i lekarzy udało mi się to przetrwać. Kontuzja przytrafiła się w fatalnym momencie, bo po sezonie rozwiązała się moja drużyna i zostałem bez kontraktu i bez wyników, bo do końca roku nie byłem w stanie dojść do optymalnej formy. Na szczęście pomocną dłoń wyciągnął do mnie Pan Andrzej Domin i zatrudnił mnie w swoim zespole Domin Sport. To mały, prywatny projekt, lecz dzięki niemu dałem radę odbudować swoją dawną formę i przypomnieć o sobie w trakcie tego sezonu, za co serdecznie mu i całej drużynie dziękuję. Wiele mnie to wszystko nauczyło i nie pozostaje mi nic innego, jak przekuć te doświadczenia na swoją korzyść.

Foto: Dariusz Krzywański

Masz na swoim koncie kilka sukcesów na krajowym i europejskim podwórku. Jakie z tych osiągnięć cenisz sobie najbardziej i dlaczego?

Szczerze mówiąc, po kontuzji cenię sobie każdy jeden sukces, nawet w tych najmniejszych wyścigach, ponieważ wiem doskonale, jak ciężko jest dojść do formy, która pozwala na walkę o zwycięstwa, niezależnie od rangi wyścigu. Oczywiście, że wygrana etapówka w Portugalii, Szlakiem Grodów Piastowskich, czy brązowy medal Mistrzostwa Polski są ważniejsze od kryterium w Pszczynie, niemniej jednak doskonale pamiętam okres po kontuzji, kiedy nie potrafiłem wejść w „10” na żadnym wyścigu i wtedy zrozumiałem, że trzeba się cieszyć z każdego zwycięstwa tak samo.

Znalazłeś się w składzie naszej narodowej reprezentacji na 74. Tour de Pologne. Jak oceniasz trasę tegorocznej edycji? Czy nie było za dużo płaskich etapów?

Różne były głosy o trasie tegorocznego touru, ale mi osobiście pasowała. Nie w takim sensie, że mógłbym na takiej trasie wygrać, bo podjazdy takie jak słynny „Gliczarów” i okoliczne małopolskie „ścianki” nigdy nie będą pokrywały się z moją specyfiką, ale uważam, że wprowadzenie etapu z metą w Szczyrku, między płaskimi etapami, było bardzo dobrym posunięciem. Nie jestem zwolennikiem upychania takiej ilości gór na wyścigach, żeby kolarze ledwo dojeżdżali do mety. Według mnie to zabija widowiskowość wyścigu, bo za dużo jest kalkulowania i przeliczania sił. Tour w tym roku był dynamiczny i ciekawy, dlatego myślę, że balans między górami, a płaskimi etapami został zachowany. Pasowało mi też skrócenie odcinków, bo bardziej wolę takie krótkie i konkretne ściganie. Szczerze mówiąc, bardziej od trasy doskwierały mi upały, ponieważ była to pierwsza fala takich temperatur w tym roku i kompletnie nie miałem okazji się zaaklimatyzować, więc można powiedzieć, że zacząłem wyścig w dużym dołku fizycznym, ale na to już nic nie mogłem poradzić.

Trwający sezon obfituje w wiele twoich startów. Tuż po występie w narodowym tourze pojechałeś do Danii, na mistrzostwa Europy w Herning. Jesteś już trochę zmęczony ściganiem?

Tak naprawdę polski sezon nie jest zbyt długi, biorąc pod uwagę, że w Europie zaczyna się dwa miesiące wcześniej i kończy praktycznie miesiąc później. Niemniej jednak istotne jest zrobienie sobie przerwy w odpowiednim momencie, bo okres maj-czerwiec jest naprawdę intensywny. W tym roku odpoczynek zaplanowałem na początek lipca, tuż po wyścigu Solidarności i Olimpijczyków. Tydzień aktywnego wypoczynku z moim dzielnym „góralem” Accent Peak Carbon w okolicach Starego Sącza pozwolił mi się odpowiednio zregenerować. Później odbyłem trzy tygodnie mocnych treningów i Tour de Pologne na rozpoczęcie drugiej części sezonu. Rozpoczęcie z „wysokiego C”, bo na takim poziomie nie mam okazji się ścigać na co dzień, ale uważam, że przygotowałem się dobrze do tego wyścigu, a jedyny dyskomfort w trakcie jego trwania wynikał z okrutnych upałów, o których już wspominałem. Mistrzostwa Europy poszły gładko, poza dwoma defektami na dwóch ostatnich rundach, ale mimo to dostałem po starcie pozytywne recenzje od selekcjonera i prezesa Polskiego Związku Kolarskiego, także jestem zadowolony. Wracając do pytania, to nie, nie jestem zmęczony, ale właśnie dlatego, że w odpowiednim momencie zrobiłem sobie przerwę i odpocząłem oraz miałem sporo czasu na spokojny, ciężki trening.

Foto: Szymon Gruchalski

Próbowałeś swoich sił w MTB. Jakie masz wspomnienia z kolarstwem górskim?

W seniorach raz i prawie złamałem sobie rękę. Spędziłem pięć tygodni w gipsie z ponadrywanymi więzadłami w prawej ręce. To wystarczyło, żeby mnie wyleczyć z górskich maratonów MTB . Gdybym miał okazję, chętnie pojechałbym coś mniej technicznego, po płaskim, ale na razie takiej okazji nie było, więc moja przygoda z wyścigami była dość krótka. Bardzo lubię natomiast wyskoczyć w góry w ramach odskoczni od szosowego treningu. Tak jak wspomniałem wcześniej, wykorzystałem rower górski do aktywnego wypoczynku i to się doskonale sprawdziło, bo nie leżałem do góry brzuchem, ale też nie musiałem oglądać mojego roweru szosowego, na którego na początku lipca nie chciałem już patrzeć. Teraz czekam na koniec sezonu wyścigowego i chętnie w ramach roztrenowania wyjadę gdzieś w Beskidy pojeździć w terenie.

Jesteś Ślązakiem, a reprezentowałeś kaszubski klub. To chyba nie zdarza się często…

W kolarstwie nie jest to nic dziwnego, chociaż faktycznie zazwyczaj szuka się czegoś bliżej niż na drugim końcu Polski. W każdym razie z Kartuzami zawsze mnie coś łączyło, bo w 2008 roku wywalczyłem tam tytuł Mistrza Polski Juniorów na szosie, więc władze tamtego klubu dobrze mnie znały. W międzyczasie dwa lata ścigałem się w klubie z Grudziądza i w 2011 roku na dwa kolejne sezony dołączyłem do Cartusii Kartuzy. Na Śląsku nie miałem klubu, który zapewniłby mi odpowiednie warunki do rozwoju w kategorii U-23, więc trafiłem na północ, ale bardzo dobrze wspominam te czasy, a z ludźmi związanymi z tamtymi klubami mam cały czas kontakt.

Dziękuję za rozmowę.

Foto: Dariusz Krzywański