Najlepszy polski zjazdowiec postanowił trochę odpocząć i wybrał się na drugi koniec świata - dosłownie. Padło na Nową Zelandię, bo jak wiadomo - prawdziwy fan dwóch kółek bez roweru nie wypocznie. Porozmawialiśmy ze Sławkiem Łukasikiem o tym co pchnęło go do tak odważnej podróży i jak zamierza spędzić ten niesamowity czas.
Sławek, na początku gratulacje - off-sezon w Nowej Zelandii to marzenie każdego z rowerzystów. Co sprawiło, że odważyłeś się na tak radykalny ruch i rowerowy wypad na drugi koniec świata?
Sławek Łukasik: Dzięki, to też właśnie było moje marzenie, dlatego bardzo się cieszę, że się wszystko udało i mam okazję spędzić zimę w lecie 😉 Myślałem o tym wyjeździe już od dłuższego czasu, ale dopiero w tym roku wszystko się poskładało. Przede wszystkim dużym punktem "za" była propozycja Agaty Bulskiej, że mogę ten czas spędzić u niej w Christchurch - zawsze lepiej zatrzymać się u kogoś znajomego (dodatkowo dzielącego twoją pasję), niż szukać czegoś na własną rękę i mieszkać z kimś kompletnie nieznanym. Głównym powodem do wyjazdu były też warunki panujące w Polsce w trakcie zimy, które skutecznie utrudniają trening. Poprzednią zimę często chorowałem, byłem ciągle przeziębiony, co odbijało się na intensywności. Poza tym razem z moją dziewczyną doszliśmy do wniosku, że kiedy, jak nie teraz?:)
Sezon 2017 był dla Ciebie bardzo udany. Ten wyjazd to nagroda? Czy raczej okazja do kolejnych treningów i przygotowań?
Myślę, że jedno i drugie. Ten sezon był w pewnym sensie dla mnie przełomowy, uzmysłowił mi, że jeszcze na wiele mnie stać. Dlatego też podjąłem decyzję o wyjeździe. Tutaj mogę spokojnie podchodzić do treningów, zarówno na szosie, jak i rowerze dh... bez obawy o złą pogodę.
No i jak wrażenia - może niekoniecznie typowo rowerowe, ale bardziej podróżnicze? Ludzie? Kultura? Ta powalająca pięknem natura? Co do tej pory zrobiło na tobie największe wrażenie?
Jestem tutaj zaledwie tydzień, więc nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale głównym zaskoczeniem są przesympatyczni ludzie- bardzo otwarci i życzliwi. To coś, do czego w Polsce nie jesteśmy jakoś bardzo przyzwyczajeni. Oczywiście też piękne góry, ocean- wszystko w jednym. Jeszcze mam trochę czasu na zwiedzanie i poznawanie, więc może uda nam się o tym jeszcze pogadać po moim powrocie 🙂
Które rowerowe miejscówki są w twoim nowozelandzkim rozkładzie jazdy?
Z całą pewnością wybiorę się do Queenstown, zastanawiam się też nad podróżą na Północną Wyspę. W okolicach Christchurch też jest dużo fajnych miejscówek, także nudzić się z pewnością nie będę.
Które rowery z twojej floty zabrałeś w tę odległą podróż i dlaczego postawiłeś właśnie na nie?
Miałem możliwość zabrania ze sobą trzech rowerów- Fuzza, Snabba i RAG'a. Decyzja, które rowery zabrać była dość trudna. Początkowo miałem zabrać tylko Snabba - jest najbardziej uniwersalny, później doszedł RAG, który daje mi możliwość porządnych treningów na szosie, których w tym okresie mam dość sporo, Fuzz doszedł już w zasadzie w ostatniej chwili, bo przecież szkoda nie zabrać ze sobą zjazdówki do Nowej Zelandii 🙂
Do kiedy będzie trwać ta niesamowita przygoda w Nowej Zelandii?
Wracam pod koniec lutego, żeby znaleźć jeszcze chwilę na obowiązkowy już trening w San Remo, a później rozpocząć sezon startowy.
W takim razie udanej zabawy i owocnych treningów!