Megavalanche to wyścig jedyny w swoim rodzaju. Szaleńczy zjazd z lodowca, kilometry technicznych alpejskich singli, mordercze podjazdy. Właśnie tego zakosztował nasz korespondent wojenny - Vasco. Zapraszamy na jego relację z tegorocznego wyścigu
"Megavalanche przeciętnemu rajderowi z naszej ojczyzny (obytemu jako tako z techniką jazdy w modnym dziś trendzie enduro) w pierwszym momencie kojarzy się z Mega Hardcorowym Wyzwaniem, jakiemu właśnie taki zwykły „przeciętniak” nie jest w stanie podołać. Oglądając kanał You Tube z filmami z tego eventu widzi spore połacie śniegu, szczyty gór i kilometry singli wijących się pośród kosmicznego krajobrazu Alp. Pierwsza myśl - czyste szaleństwo nieosiągalne dla zwykłego śmiertelnika. Jakże mylne jest to przekonanie, bowiem właśnie taki zwykły człowieczek jak Ja - znany/nieznany w środowisku rajderów enduro jako Vasco - stanąłem w szranki z tymże epickim wyzwaniem – zapraszam do lektury pt. MegaValanche Las Palmas 2016.
Impreza ta jest znana i rozsławiona wśród rzeszy rajderów z całej Europy i nie tylko, bowiem zdarzają się również i rodzynki spoza kontynentu. Francuzi, Anglicy, czy też Niemcy stanowią jednak trzon kawalerii i to oni porykując chwalebne pieśni oraz wzniosłe słowa mkną jak strzała przez alpejski krajobraz dolin i masywu Pic Blanc (3333 m.n.p.m) dewastując to, co i tak jest już zdewastowane oraz presingują porykując na innych jeźdźców na szlaku, aby ci ustąpili im pola. Słowa: Give me please SZAJZEEE!!! oraz Push! Push! rozlegają się dość często na trasie, a kumulacje osiągają w dniu kwalifikacji czy też głównego rejsu. Trasa tych epickich zmagań przebiega z masywu Pic Blanc 3333 m.n.p.m i kończy w miejscowości Allemond na 700 m.n.p.m, przewyższenie jest więc zacne, a cała trasa wyścigu poprowadzona jest tak, aby nabrała interwałowego charakteru oraz przebiegała w zróżnicowanym terenie - od pionowych zaśnieżonych stoków Pic Blanc poprzez mega długi trawers w kierunku Alpe d'Huez, najeżony ostrymi sekcjami skał singiel poprzez leśną sekcję band na wysokości miejscowości Oz, aż po ostatni szybki odcinek przecinający ulicę i kończący się szybką sekcją w samym już Allemond.
W tym roku wraz z wesołą ekipą Krzyżaków z Torunia mkniemy do Alpe d'Huez. Mamy 4 dni, aby zapoznać się z trasą kwalifikacji oraz rozpoznać główny szlak. Wykorzystujemy ten czas na maxa i jeździmy ile się da po szlaku, aby mieć ogarniętą jako tako całą trasę kwalifikacji oraz głównego wyścigu.
Pogoda sprzyja – w tym roku trafiamy na iście Mega Las Palmas – Słońce praży cały tydzień niemiłosiernie wyciskając z nas hektolitry potu i potęgując zmęczenie. Po prostu pogodowa torpeda - Coś pięknego, coś pięknegooo!!! Zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności przyrody... Od stacji pośredniej zalegające połacie śniegu stwarzały iście kosmiczny pejzaż i dodawały uroku i smaczku przyszłym zmaganiom.
Krajobraz Kosmos... i to w środku upalnego lata - mamy bowiem Lipiec!!! Także trenujemy, trenujemy i cieszymy się po prostu samą jazdą i okolicznościami przyrody. Dzień mija za dniem i nadchodzi piątek, czyli dzień kwalifikacji, a wraz z nim napięcie startowe objawiające się okupowaniem toalet - taka sytuacja!!!
Kwalifikacje
Aby stanąć na starcie, należy w biurze zawodów sprawdzić gdzie i kiedy startuje Twój nr startowy przydzielony podczas odbioru pakietu startowego i tak zgrać to wszystko czasowo, aby dotrzeć do stacji Oz, skąd wagonikiem mieszczącym około 80 osób wciągnąć się na miejsce startu na wysokość 2200 m.n.p.m. Kolejka oczekujących jest długa, a czas staje w miejscu. Jednak aura sprzyja i po 1,5 h stania udaje mi się w końcu wbić w wagonik i rozpocząć wjazd na miejsce startu.
Na górze wysiadka, dreptanie w kierunku startu oraz oczekiwanie na swoją kolej. Numery są wyczytywane, także należy być w pobliżu, aby udać się na linię startową. Mam zapas czasowy, więc spokojnie mogę pooglądać zmagania rajderów, którzy startują przede mną. W tym, w pierwszej kolejności, start najlepszych prosów - przemieszanych z „normalnymi” rajderami. Końcowe odliczanie, słynne Alarma la Bomba i dzidaaaaaa w dół – istne szaleństwo, kiedy rusza z kopyta około 200 jeźdźców w jednym momencie. Zamieszanie i przepychanki na starcie to rzecz normalna, ale widok ten zapiera oddech...
W końcu nadchodzi moja kolej. Staję na linii startu – niestety trafia mi się przedostatnia linia. Wiem, że muszę przeć jak dzik do przodu ryzykując dzwona, tak aby zająć w miarę dobre miejsce zanim dotrzemy do masywnego rockgardenu z plackami śniegu. Adrenalina rośnie w miarę upływu czasu do startu : La Bomba Alarma i ruszam do przodu wraz z całą resztą fali...
Do pokonania kilka trawersów, potem w miarę płaska przestrzeń aż do masywnego zespołu skał z zalegającym śniegiem. Jadę swoje uważając na kontakt z innymi – gleba na tym skalistym podłożu może mieć fatalne skutki!!!
Przeciskam się powolutku do przodu i na drugim zakręcie jestem już o kilku innych rajderów z przodu. Kolejne trawersowe zakrętasy i wpadam na płaską część, gdzie dokręcam i cisnę swoje. Zaczynam dyszeć i czuć pot spływający po karku, a to dopiero początek jazdy! Docieram do miejsca z zalegającym śniegiem i krawędzią skały. Zsiadam z ROMKA i zeskakuję poniżej już na śnieg, po czym wklejam się w koleinę i zaczynam przeć do przodu... Idzie wolno, ale idzie. Wiem, że nie mogę stanąć w miejscu. Złota zasada Legii Cudzoziemskiej: "Maszeruj, albo Giń" ryczy mi w głowie, a więc prę do przodu sapiąc niczym przeładowany ciągnik. Czas wlecze się, ale w końcu ryjąc w śniegu kolejną koleinę wypadam na szutrową drogę prowadzącą do pośredniej stacji z Alpe d'Huez. Tu daję z siebie maxa, zrzucam na twarde przełożenie i cisnę ile fabryka dała mijając kilka kolejnych osób –niestety mnie mija również paru twardych herbatników o żelaznych łydach...
Lecę swoje ustępując „Dzikom” jeśli tylko się da bezpiecznie usunąć z drogi. Dolną część skalistych band mijam szybko, ale czuję, jak moje ręce puchną, a ścięgna palą niemiłosiernie. Zdecydowanie za często zaciskam klamki, jednak w głowie ryczy mi : Hamuj, hamuj qrwa! - zdecydowanie organizm broni się sam przed autodestrukcją spowodowaną upadkiem na skaliste podłoże!
Po pokonaniu dolnej części rumowiska skalnego wpadamy na singiel, który wije się przez sekcję blisko stacji dolnej, a potem prowadzi wzdłuż ulicy w kierunku Alpe d'Huez. Po dotarciu do miasteczka pozostaje tylko dokręcać ile sił w przepalonych łydach i mknąc po lekkim wzniosie posapując jak nosorożec mknę w kierunku mety.
Sprawdzam wynik. Jest OŁ RAJT - przyjechałem 89, a więc udało mi się wyprzedzić prawie polowę, bo w mojej grupie startowało około 160 osób! Sprawdzam linię na MEGA i huraaaaaaaa - poprawiłem wynik z poprzedniego startu aż o jedną linię! W niedzielę będę leciał z 5 linii w Mega Amateur, co jak dla mnie jest super wiadomością, bowiem od lat jeżdżę dla Funu, zgodnie z moją dewizą : Ride for Fun - Glory zostawiam dla szybkich i wściekłych" CDN.