Kiedy Gary Fisher i inni zapaleńcy z Kaliforni przerabiali swoje klunkery na "terenówki" nie robli tego po to aby dobrze się na nich podjeżdżało. Chcieli zjeżdżać z góry i mieć z tego fun. Minęło 30 lat i niewiele się zmieniło - rower górski nadal jest wykorzystywany głównie po to aby mieć frajdę ze zjeżdżania. Pozostał jednak pewien problem. Żeby móc zjechać trzeba najpierw wyjechać do góry!
Aby umożliwić riderom podjazd, rowery stały się lżejsze, zastosowano odpowiednie przełożenia i dostosowano geometrię. Tak powstał klasyczny rower mtb - coś co teraz raczej określilibyśmy mianem roweru do XC. Ale paradoksalnie rower do XC kłóci się z ideą MTB, bo te rowery generalnie słabo zjeżdżają. Na drugim końcu tego spectrum są rowery do downhill'u tzw. zjazdówki. Genialnie zjeżdżają, ale podjechać na nich można najwyżej z parkingu pod dolną stację wyciągu! Na tym rowerze nie urządzisz sobie dzikiej eksploracji gór. Pomiędzy rowerami do XC a zjazdówkami pojawiły się rowery Enduro - czyli mini zjazdówki, które bardzo dobrze radzą sobie na zjazdach, a jednocześnie są względnie efektywne na podjeździe. Można śmiało powiedzieć, że rowery enduro odpowiadają w 100% duchowi mtb i sporo osób stwierdzi, że jest to rower doskonały. Ale czy na pewno nie ma nic lepszego?
Elektryczne rowery kojarzyły mi się zawsze z podstarzałym Niemcem dojeżdżającym do pracy. Szczerze mówiąc, w rowerze cenię sobie wysiłek fizyczny i zupełnie nie pociąga mnie wspomaganie jadąc po płaskim. Kiedy w 2013 pierwszy raz zobaczyłem na żywo elektryczny rower enduro, to rownież nie przemówiła do mnie jego idea. Był ciężki, wyglądał paskudnie z pokraczną ramą, wielką baterią i silnikiem. Co prawda intrygujące było uczucie dodatkowego powera generowanego przez elektryczny silnik, ale bardziej postrzegałem to wtedy jako kuriozum niż coś użytecznego.
Dopiero rok później dałem się namówić na przejażdżkę e-bike'iem po górach. I coś wam powiem: jeśli kochacie swoje rowery i ktoś wam zaproponuje rundkę na elektryku - odmówcie! Ja niestety skusiłem się i już po kilku minutach zmieniłem zdanie o e-bike'ach. Jechało się rewelacyjnie. Pierwszy raz w życiu miałem frajdę z jazdy pod górę! Dopiero w górach odkryłem jak wielki sens ma rower ze wspomaganiem elektrycznym. Nie przesadzę jeśli powiem, że to było "life changing experience" - jazda na rowerze od tamtego momentu nie była już taka sama. Mój rower enduro, który do tej pory wydawał mi się świetnym uniwersalnym sprzętem do jazdy po górach nagle stracił swój urok! Mimo swoich pięknych linii i lekkości pozwalającej na zdobywanie szczytów o własnych siłach nie był w stanie konkurować z pokracznym e-bike'iem. Na endurówcę mimo niezłej formy zwykle wlokę się pod górę jak żółw - na elektryku jadę dwa jak nie trzy razy szybciej. W dół rowery jadą podobnie, a dodatkowa masa elektryka nie jest aż tak bardzo odczuwalna jak to sobie wyobrażałem. Rower prowadzi się stabilnie i dobrze skręca. Szczęka mi opadła, a mój światopogląd legł w gruzach!
Od tamtego czasu nieustanie marzę o e-bike'u. Podświadomie irytuje mnie fakt, że jadąc w góry więcej czasu spędzam w aucie niż na rowerze. Na bielskie single jestem w stanie wyjechać 3-4 razy dziennie, na e-bike'u spokojnie zrobiłbym 10 rundek w tym samy czasie! Nie kupiłem jeszcze swojego elektryka, ale czuję, że ten moment jest bardzo blisko! Głównym powodem odwlekania decyzji o zakupie jest fakt, że te rowery bardzo dynamicznie się zmieniają (na lepsze). Mocniejsze silniki, wydajniejsze akumulatory, niższa waga - to wszystko idzie bardzo mocno do przodu. Szkoda kupić coś co już za rok będzie mocno nieaktualne, ale jestem przekonany, że niebawem rowery elektryczne wyprą klasyczne rowery enduro.
Sporo osób hejtuje elektryki, mówiąc, że to rowery dla ludzi za słabych fizycznie aby jeździć na normalnym rowerze, ale z za małymi jajami żeby jeździć motocross (swoją drogą, żeby jeździć motocross potrzeba jeszcze większej kondycji niż na rower). Ale prawda jest taka, że elektryk otwiera przed nami możliwości jazdy po górach, o których dotąd nawet nie marzyliśmy z powodu naszych fizycznych ograniczeń. Nawet największy kozak będzie solidnie zmęczony po 50km tripie. Na elektryku robisz 50km tripa rano, wracasz na jedzenie, w międzyczasie ładujesz baterię i po południu możesz znowu "pyknąć" 50km. Co więcej, kolejnego dnia wstajesz i możesz powtórzyć scenariusz! Pokażcie mi ridera, który to zrobi na normalnym rowerze (normalnego, nie jakiegoś sadomachoultracośtam)! Na e-bike'ach mamy szanse pojeździć 2-3 razy więcej podczas jednego wypadu - czy to nie piękne?
[/mp_span_inner] [/mp_row_inner] [mp_row_inner bg_video_youtube_repeat="true" bg_video_youtube_mute="true" bg_video_repeat="true" bg_video_mute="true"] [mp_span_inner col="12"] [mp_image_slider ids="18327,18328,18329" size="full" animation="fade" smooth_height="false" slideshow="true" slideshow_speed="7" animation_speed="600" control_nav="true"] [/mp_span_inner] [/mp_row_inner] [/mp_span] [/mp_row]