Enduro czy kąpiele błotne?

Długo się wahałem czy wybrać się do Szklarskiej Poręby na Enduro MTB Series. Dość daleko, trzeba było zorganizować opiekę dla córki oraz odłożyć kilka innych spraw, które czekały w kolejce na załatwienie. Ale pomyślałem, że raz się żyje, spakowałem auto, zgarnąłem kilku żądnych przygody kolegów i ruszyliśmy na południe.

Zawody on-sight (czyli bez możliwości zapoznania się z trasą) pasują mi ze względu na czas, którego nie trzeba poświęcać na trenowanie trasy. Można przyjechać dosłownie tego samego dnia co startuje wyścig i mieć równe szanse z tymi, którzy siedzą na miejscu od kilku dni. Zresztą jak ktoś ma rodzinę i trochę obowiązków to wie jak trudno wyrwać się na rower na weekend.

Nie wiem jak dla was, ale dla mnie zawody Enduro są okazją do pojeżdżenia ze znajomymi po trasach przygotowanych przez organizatora. Co więcej, oczekuję, że wybierze on rodzynki, czyli najlepsze trasy w okolicy, aby pokazać przyjezdnym co oferuje dana lokalizacja. Z niecierpliwością więc czekałem na niedzielny poranek.

OS#1 okazał się niezbyt ciekawy. Zwykły przejazd przez las i trawę. W dolnym odcinku trochę błota i kamieni. Jeśli miałbym tam pojechać z własnej woli na rower z pewnością nie wybrałbym tego odcinka. No, ale zawody to zawody. Odcinek kiepski, ale trzeba jechać to co jest, więc bez użalania się nad miernością trasy zacząłem przemieszczać się na OS#2.

Dopiero na OS#2 zagotowałem się ze złości! Trasa przebiegała przez grzęzawisko torfowe po którym nie było możliwości przejechania rowerem. Koła zapadały się po ośki, a idąc wpadało się po kolana w mokradło (niektórzy donoszą o wpadnięciach po pas). Nieprzejezdny odcinek miał kilkaset metrów (przynajmniej tak mi się wydawało). Dolna część była lepsza - bez szału, ale przynajmniej nie trzeba było nieść roweru!

Na mecie opinie były jednoznaczne -  ten odcinek to jakiś żart ze strony organizatora. Wiadomo, że rowerzystom błoto nie straszne, ale to była przesada.

Z założenia trasy w formule on-sight powinny być łatwiejsze niż inne (czyli te, gdzie zapoznanie z trasą jest możliwe) ze względu na to, że zawodnik nie ma możliwości obejrzenia danego odcinka wcześniej. Zapewniał o tym sam organizator w rozmowie, którą przeprowadziłem z nim na wiosnę (2:24 można obejrzeć TUTAJ). Jednak już w Srebrnej Górze trasy wydały mi się za trudne jak na taką formułę. Ale dopiero OS#2 ze Szklarskiej naprawdę mnie zaskoczył. Wydał się być odcinkiem godnym jakiegoś biegu survivalowego, a nie zawodów rowerowych.

Po zawodach został niesmak i trochę brudnych ciuchów. Foto: mtb.pl

Po zjechaniu OS#2 i krótkim namyśle, postanowiłem nie kontynuować zawodów. Cały w błocie nie miałem ochoty na dalszą wycieczkę i kolejne “atrakcje”. Spakowałem się, oddałem chip i ruszyłem w kierunku domu zły, że zmarnowałem weekend. Trzeba było pojechać do Bielska czy na Rychleby! Droga powrotna do domu zeszła mi na przemyśleniach, które chciałbym żeby osoby organizujące imprezy dla rowerzystów wzięły sobie do serca.

Przede wszystkim trasa!

Trasa to clue całych zawodów rowerowych! Drodzy organizatorzy! Nie chodzi tylko o zmierzenie czasu zawodnikom i wyłonienie najszybszego. Ludzie przyjeżdżają żądni przejechania po przygotowanej trasie. I tu należy kłaść nacisk na słowo “przygotowanej”. Trasy rowerowe, w przeciwieństwie np. do tras enduro motocyklowego, muszą być niemalże wygłaskane, żeby dawać frajdę z jazdy. Dlatego na bielskich singlach są setki rowerzystów, ale nie spotkamy nikogo jadącego na przełaj przez las po patykach i pniakach. Również nie widziałem rowerzystów jadących przez biebrzańskie bagna. Chyba, że ktoś uprawia swamp freeride, tak jak kolega z filmu poniżej 🙂

Zdaję sobie sprawę, że przygotowanie trasy wymaga sporo wysiłku od organizatora. Trzeba dostać pozwolenie na zrobienie zawodów, wytyczyć trasę, przegrabić ją, przetestować czy nadaje się do jazdy. Organizator zapewne ma na głowie tysiąc innych spraw - karetka, bufety, pomiar czasu itp, ale zrobienie dobrej trasy powinien stawiać absolutnie na pierwszym miejscu!