Jestem stary - mam 45 lat, od ponad 10 lat kroczę w smudze cienia, jak niektórzy określają kryzys wieku średniego. Kiedy w 2007 zaczął mnie coraz dotkliwiej smyrać Tanatos, kupiłem pierwszy w swoim życiu rower z amortyzatorem i zacząłem uprawiać to, co obecnie etykietuje się jako enduro.
Parę miesięcy temu, na ramie podarowanej przez Sławka Łukasika zbudowałem w końcu maszynę do enduro z prawdziwego zdarzenia. Jest dobra... za dobra dla mnie. Jestem już stary. Coraz mniej mi zależy na coraz więcej rzeczach, a już najmniej na waszej opinii. Dlatego dziś wyjaśnię, dlaczego enduro w waszym wykonaniu jest pedalskie.
Macie trzydzieści, trzydzieści parę lat. Wciąż czujecie się młodzi. Na tyle młodzi, żeby kupić sobie rower i być z tego dumnym. W końcu poświęciliście parę pensji, a ci z was, którzy zdążyli się już naprawdę dobrze ustawić w życiu, poświęcili jeszcze mniej. Staliście się gwardią honorową enduro. To z myślą o was - dzianych gościach branża stale ulepsza lekkie rowerki z duuuuużym skokiem i jeszcze większymi ambicjami wdrapywania się na szczyty. Mami was obrazkami jak jakiś Kuba Rozpruwacz tnie ze szczytu na waszym cacku jak przecinak i podpisuje się na stoku bruzdą. Więc kupujecie to marzenie o wiecznej młodości, ba, uwierzyliście, że jeszcze nie jest za późno, by zostać wodzem Apaczów. Konia już macie, więc nerwowo pozycjonujecie się w ogonku riderów i zsuwacie gęsiego z górki. Byle nie na końcu, bo trzeba zdążyć zapisać się na trip do egzotycznej miejscówki, która stanowić będzie malownicze tło dla selfie. Natomiast w przerwach pomiędzy zagranicznymi wojażami zaliczacie zloty i ściganki, by przy ognisku, z browarem w jednej ręce i epicką kiełbaską w drugiej poblogować na czacie.
O wy trzydziestolatkowie, nie mam wam za złe, że przeżywacie kryzys wieku średniego - wśród was ja jestem weteranem. Nie mam nawet pretensji o to, że jesteście narcyzami - niech o to suszą wam głowę wasze żony. Gdyby nie wszechobecne podejrzenia, łączyłbym się w bólu z waszymi dziećmi, które porzucacie, gdy wybieracie się na rower, niczym myśliwy do lasu, bo przecież łowy to przywilej żywiciela rodziny. Nie wku$%ia mnie, że nie chce się wam wychowywać następców, bo każdy ma taki ZUS, na jaki sobie zasłużył. Wku^#ia mnie, gdy uprawiacie wasze salonowe qui pro quo na trasie i protestujecie, kiedy ktoś wpada pomiędzy was, by pocisnąć całą tę śmietankę towarzyską bez litości i zgodnie z zasadą gladiatorów: wszystkie chwyty dozwolone. A jak ma być inaczej na trasie, którą zbudował wściekły górotwór, pieścił wicher a podlewała ulewa? „This is enduro – this is Sparta” – jak powiada niejaki Vasco a uskutecznia Kaiser, będący chlubnymi wyjątkami wśród was - "miękie ruły", którzy sprawiacie, że w trosce o wasze samopoczucie nie urządza się w Polsce prawdziwych wyścigów enduro do pierwszej krwi, ostatniej kropli potu i łez nad grobem własnej słabości (założę się o swój złom, że gdyby organizator wprowadził limit czasu dojazdu do OS'ów, to połowa z was by się nie pojawiła na starcie, a druga połowa wywołałaby narodową dyskusję nad charakterem enduro).
O czym to ja chciałem...? Stary już jestem... Aha, startując kilka razy w zawodach enduro we Włoszech, ścigałem się w kolorowym tłumie z różnymi typami, również opiętymi lycrą, w tym także o szosowej proweniencji, ale przez te kilka godzin ciągłego pedałowania na i pomiędzy OS’ami nie widziałem żadnego pedała… A teraz, pedały, pokażcie, że jesteście mężczyznami w sile wieku i potraficie rzucić mi się do gardła.
Zdjęcia: