Magdalena Sadłecka: Wróciłam dla przyjemności

Nazwiska Magdaleny Sadłeckiej kibicom kolarstwa z kraju nad Wisłą nie trzeba przedstawiać. Ambitna i niezwykle energiczna 35-latka w rozmowie z naszym portalem mówi m.in. o swoim powrocie do rywalizacji oraz początkach kariery i nie ukrywa oburzenia nagrodami finansowymi w Pucharze Polski. 

Magdalena Sadłecka w akcji. Foto: http://tmfoto.pl/

Maciej Mikołajczyk: Zacznijmy standardowo - jak rozpoczęła się twoja przygoda z rowerem? Kiedy złapałaś bakcyla?

Magdalena Sadłecka: Mój tata był kolarzem, więc już jako mała dziewczynka sporo czasu spędzałam na rowerze. Tak naprawdę do pierwszego startu zachęcił mnie wujek Sławek Krystkowski , który widząc moją energię, uznał, że świetnym pomysłem byłoby wzięcie udziału w wyścigu. Tak też się stało. Mój pierwszy występ odbył się na Rudzkiej Górze w Łodzi w 1992 roku. Organizatorami tych zawodów byli znakomici kolarze - niezniszczalny Jan Kudra i zawsze pomocny Kazimierz Bukszyński. Wygrałam i od tego zaczęła się moja przygoda ze ściganiem. Na początku trenował mnie ojciec i razem jeździliśmy na różne wyścigi. Wkrótce wyjazdy na własną rękę okazały się zbyt kosztowne i zaczęliśmy szukać klubu w okolicach Łodzi. Najbliżej był Optex Opoczno. Zgłosiliśmy się tam, a szkoleniowiec Zbigniew Dziurdź obiecał mojemu tacie, że zajmie się moim treningiem. Tamte czasy do dziś wspominam bardzo dobrze i z sentymentem. Zaliczyłam też rok pod opieką Marka Szerszyńskiego, który bez wątpienia jest odpowiedzialny za moje wicemistrzostwo świata na szosie.

W jednym z wywiadów przyznałaś, że przyszedł czas na odpoczynek od kolarstwa. Kto i w jaki sposób przekonał Ciebie do powrotu na dwa kółka?

To prawda. Przyszedł czas, że musiałam odpocząć od rowerowego światka i wszystkiego co jest z nim związane. Podczas tej mojej przerwy m.in. wspólnie z Mariuszem Rajzerem przebiegłam Bieg Rzeźnika, co uważam za ogromne wyzwanie i przygodę życia, poza tym szkoliłam się w zakresie przygotowania motorycznego i funkcjonalnego (Athleets Performance) oraz podnosiłam wiedzę w zakresie diety i suplementów. Nie myślałam o powrocie na rower, ale spotkałam wiele przychylnych mi osób, które zmotywowały mnie do powrotu i jazda na dwóch kółkach znowu zaczęła sprawiać mi przyjemność. Dziewczyny z Kobiecych Otwartych Treningów Rowerowych uświadomiły mi, że kolarstwo to przede wszystkim zabawa, zaś rywalizacja powinna odbywać się z pełną świadomością jej wyrzeczeń. Zapragnęłam wrócić, ale wrócić na swoich warunkach, czyli bez presji i dla czystej przyjemności. Na jednym z wyścigów zwrócił się do mnie Ryszard Pawlak i zaoferował pomoc, klub i wsparcie. Euro Bike Kaczmarek Electric Team to jedna z największych drużyn amatorskich w Polsce, zrzeszająca dziesiątki ludzi zarażonych kolarstwem w każdym wieku. To z pewnością największa kolarska rodzina w Polsce. Dostałam miejsce w tym zespole, wsparcie sprzętowe, ale przede wszystkim dużo ciepła i wsparcia od Prezesa Piotra Pawlaka, głównej dowodzącej Oli Zygmont, jak i samych zawodników. Reszta należała do mnie.

Jesteś świeżo po starcie w mistrzostwach Europy. W Taborze zajęłaś 24. miejsce. Jak oceniasz swój występ?

Może zacznę od początku. W tym roku postanowiłam rywalizować za granicą. Szukałam wyścigów UCI1 i UCI2 i wyszło mi, że bardzo ciekawie wygląda szwajcarska seria EKZ CrossTour. Nie jest to poziom Pucharów Świata, ale daje szansę na mocne ściganie w dobrej obsadzie. Trzy wyścigi EKZ CT odbywały się niemal tydzień po tygodniu. Postanowiłam nie wracać do Polski, a czas pomiędzy nimi przeznaczyć na treningi. Zatrzymałam się we Francji, skąd na każdy z wyścigów miałam nie dalej jak 150 kilometrów. Dzięki wsparciu mojej drużyny oraz samego organizatora szwajcarskiej serii, miałam szansę na takie rozwiązanie, choć i tak było to nie lada wyzwaniem. Wszędzie sama,wszystko sama, byłam zawodniczką przede wszystkim, ale też trochę swoim mechanikiem i kierowcą. I niestety może na ten najważniejszy start byłam zbyt zmęczona samoogarnianiem się.

Co sądzisz o poziomie rywalizacji w Czechach i trasie przygotowanej przez organizatorów?

Rywalizacja w Czechach była naprawdę na światowym poziomie. Organizacja imprezy idealna. Trasa w pełni przygotowana już na kilka dni przed wyścigiem. Do niczego nie mogę się przyczepić.

Jak współpracuje Ci się z grupą Euro Bike Kaczmarek Electric Team?

Pomimo tego że mój zespół to głównie maratończycy, na wszystkich dystansach, znalazło się w nim miejsce i dla mnie. Dostałam szansę na kontynuowanie mojej pasji w XC, a teraz w wyścigach przełajowych, za co dziękuje. Bo uwierzcie, nie jeden zawodnik patrzy na mój sprzęt z podziwem.

Jak zachęciłabyś młodzież by poszła w twoje ślady?

Młodzież potrzebuje przede wszystkim wzoru do  naśladowania, by w ogóle zacząć jeździć na rowerze i poważniej zainteresować się kolarstwem.

Jaki jest belgijski i holenderski przepis na sukces w kolarstwie przełajowym? Skąd biorą się ich wybitne osiągnięcia?

Chciałabym to wiedzieć. Moim marzeniem jest ściganie się w holenderskiej lub belgijskiej grupie, póki mam ochotę i zdrowie, zdobyć doświadczenie i wykorzystać je później w naszych polskich warunkach i w końcu być trenerem przełajowców, bo nikogo takiego u nas w kraju tak naprawdę nie ma. Niestety, nasze wyścigi w Polsce są na marnym poziomie. Polski Związek Kolarski nic nie pomaga. Mam wrażenie, że jest wręcz gorzej niż rok temu. Nagrody pozostawiają sporo do życzenia - za wygranie Pucharu Polski w elicie kobiet jest przeważnie 200 złotych. Standardowo u mężczyzn stawki są wyższe, ale nie zmienia to faktu, że dobrze nie jest.