Łukasz Szymczuk, aktualny Mistrz Polski XCE udzielił naszemu portalowi obszernego wywiadu. Zachęcamy do lektury.
Maciej Mikołajczyk: Defekt i złapana guma podczas tegorocznych mistrzostw Europy w eliminatorze MTB. Zdążyłeś już zapomnieć o tym starcie?
Łukasz Szymczuk: Żeby być dokładnym, to nie jedna, lecz trzy gumy złapane podczas tamtych mistrzostw miały ogromny wpływ na to, co wydarzyło się we Włoszech. Czy zapomniałem? Takie rzeczy przytrafiały mi się już na bardzo ważnych imprezach i niestety myślę o tym zbyt często. Nie da się do tego przyzwyczaić, a tylko uczy to cierpliwości, jak to mówią: "kiedyś dojedziesz...". Miałem strasznego doła przez tydzień, bo liczyłem na to, że uda mi się wejść do finału i walczyć o medal. Liczby były po mojej stronie. Trasa krótka i kręta, jakby zaprojektowali ją dla mnie. Przez to byłem taki zły. W tym roku priorytetem był dla mnie Puchar Świata we włoskiej Volterze, gdzie po treningach i nieudanych eliminacjach (w których organizator się pomylił i wykluczył mnie z wyścigu) mogłem spokojnie stwierdzić, że jestem jednym z najszybszych na tamtej trasie. Z takim przekonaniem jechałem na mistrzostwa Europy i gdyby nie "włoskie" podejście organizatorów co do trudności trasy, a mianowicie modyfikacje w trakcie oficjalnego treningu (!), zdecydowanie prosta startowa, czyli bardzo ważny element trasy należałby do mnie. Oczekiwania były wysokie, dlatego rozczarowanie było na podobnym poziomie.
Uwielbiasz adrenalinę. Czy oprócz kolarstwa MTB próbujesz czasem innych sportów ekstremalnych?
Ścigam się od 15 lat i od zawsze to był nie tylko rower. Ciągnie mnie do różnych sportów, szczególnie tych, które powodują produkcję adrenaliny, jednak żeby coś sprawiało mi odpowiednio dużo frajdy, trzeba się tym zajmować z pasją, tak więc w moim wypadku wykorzystuję rower do ekstremalnych wyczynów. Głównie mam tu na myśli Downhill i Enduro. Latanie na dwóch kółkach to moim zdaniem esencja MTB. Ten sezon podzieliłem pół na pół, XCE i Enduro, z naciskiem na to pierwsze, bo w Enduro mimo predyspozycji i wyników muszę się jeszcze sporo nauczyć. Niedawno miałem fazę na rajdy samochodowe, czy nawet samą jazdę na motorze, ale szybko przyszedł sezon MTB i jak zawsze rower wygrał ze wszystkim. Oczywiście zimą odpalam narty i korzystam ze swojego stoku, a raczej lasku obok niego, w którym jest trasa zjazdowa...downhillowa (MTB), po której zawsze ciekawie śmiga się na „deskach”.
Jesteś świeżo po mistrzostwach Polski w Lublinie. Jakie to uczucie obronić tytuł na krajowym podwórku? Jak oceniasz trasę tego wyścigu?
Czuję straszną ulgę, a zarazem radość, bo jeszcze nikomu, jeśli chodzi o mężczyzn, nie udało się zdobyć dwóch tytułów, już nie mówiąc, że z rzędu. Cały rok poświęciłem na specjalizację pod eliminatory i cieszę się, że ten wysiłek został nagrodzony. Niewielu w Polsce trenuje pod sprinty, a jeśli chodzi o starty, to jestem jedyny, który regularnie ściga się w tej odmianie kolarstwa i tym bardziej zależało mi, żeby tytuł został przy moim nazwisku. Trasa była PRAWIE taka sama jak w tamtym roku, i tutaj słowo "prawie" jest kluczowe, bo jeden jej element, czyli ruiny były włączone do trasy, co pozwoliło mi objąć prowadzenie po słabszym stracie na początku rundy. Miałem przygotowaną tajną linię na taką okoliczność. Zamiast jechać jak wszyscy, wskoczyłem na schody i przeskoczyłem nad ruinami, dzięki czemu awansowałem na pozycję lidera. Myślę, że takie zagranie oraz parę innych przeszkód na trasie dały całej finałowej czwórce szansę na stworzenie wspaniałego widowiska na starówce Lublina. Trasy, które dają możliwość jazdy różnymi liniami, są kluczem do produkowania emocji i widocznie organizator o tym doskonale wiedział.
Jak oceniasz obecny poziom MTB XCE w Polsce?
Ciężko ocenić poziom w Polsce, bo w tym roku nie miałem okazji ścigać się w kraju oprócz minionych mistrzostw. Na pewno finałowa czwórka z Lublina ma spore doświadczenie w sprintach, ale mało mamy okazji się ze sobą mierzyć. Z pewnością Polacy mogliby się liczyć w Europie, ale mało kto chce się sprawdzać. Razem z Marcelem Bogusławskim pechowo skończyliśmy mistrzostwa Europy, tyle, że on mógł się sprawdzić chociaż w eliminacjach, gdzie był szósty stracił do najlepszego nieco ponad sekundę. Stojąc obok takiego zawodnika, na starcie nie ma mowy o łatwej wygranej. I przykro mi stwierdzić, ale więcej potrafię powiedzieć o czeskich sprinterach niż o polskich, bo to z nimi rywalizowałem cały sezon.
Jak zachęciłbyś młodzież do pójścia w twoje ślady?
Eliminator jest specyficzna konkurencją i rywalizacja nabiera tutaj innego wymiaru. Ściganie się w czwórkę przy takiej intensywności dostarcza niesamowitych emocji. Nie raz kończyłem bieg z potężnym uśmiechem na twarzy, mimo że nie wygrywałem. Walka ramię w ramię i kombinowanie jak wyprzedzić sprawia ogromną frajdę. Inną sprawą jest to, że sprinty zazwyczaj odbywają się w centrum miasta, a co za tym idzie mamy więcej kibiców na trasie, którzy mimo, że często nie wiedzą kto i po co jedzie, tworzą wyśmienitą atmosferę. Najlepszym przykładem jest Lublin i takiego dopingu i jego głośności życzę każdemu sportowcowi, bo po to między innymi się ścigamy. Jazdy w takim tłumie ludzi się nie zapomina.
Myślałeś kiedyś o spróbowaniu swoich sił w triathlonie?
To kompletnie nie moja bajka. Mój tato trenuje dla siebie właśnie triathlon, ale ja nie lubię pływać, nudzi mnie to szybko i podobnie mam z kolarstwem szosowym, po górach jeszcze pojeżdżę, ale treningi tlenowe po płaskim po tylu latach są dla mnie prawdziwą udręką. Nawet gdybym chciał, to mój organizm nie jest przeznaczony do tego typu wysiłku. Jestem typowym sprinterem i technicznie jeżdżę całkiem nieźle, czyli moje główne atuty by się w tym sporcie nie liczyły.
Jakie masz plany na ostatnią część trwającego sezonu?
Sierpień chcę przeznaczyć na szkolenia techniki jazdy dla osób, które pragną jeździć szybciej i bezpieczniej, nawet będąc amatorem, a później wracam w tryb ścigania. Trochę wyścigów Enduro dla zabawy, ale głównie nastawiam się na Mistrzostwa Świata w Chinach, na które mam nadzieję uda mi się zebrać pieniądze i tam pojechać. To takie moje małe marzenie. Po drodze chcę zaliczyć jeden Puchar Świata, ale jeszcze nie wybrałem, który to będzie, bo sam muszę jeden wyścig zorganizować, a to pochłania dużo czasu. Jeśli uda mi się podróż do Azji, to będzie to dla mnie niezwykle długi sezon. Nie pamiętam czy kiedykolwiek zacząłem sezon w marcu, a skończyłem w listopadzie, bo właśnie wtedy odbędą się UCI Urban Cycling World Championship. Dobrze, że to dopiero za prawie trzy miesiące, bo moja forma może być tam zdecydowanie wyższa niż jest teraz.
Dziękuję za rozmowę.