Bardzo możliwe, że za ten tytuł i reklamę Kolumbii sam Pablito Escobar podesłałby nam paletę zielonych dolarów. Niestety, jak skończył Sinior Patron już wiemy, więc nagrody nie będzie. Lepiej zająć się czymś bezpieczniejszym (teoretycznie), oficjalnym - na przykład drugą odsłoną tegorocznego Enduro World Series. A ta odbyła się kilka dni temu w bardzo rowerowym miasteczku Manizales.
Hill i Ravanel przejęli Manizales
Inauguracyjna edycja tegorocznego EWS odbyła się w Chile i wysunęła pierwszych liderów "generalki". Byli nimi Sam Hill i Cecile Ravanel, którzy stanęli na szczycie rankingu i chwilę później ruszyli do kolejnego rowerowego boju w Ameryce Południowej. Już po kilku intensywnych dniach ścigania w Kolumbii okazało się, że ten duet bardzo dobrze poczuł się z koronami na głowach i wcale nie zamierza zostać zdetronizowany. Swój kolejny sukces w EWS 2018 powtórzył zarówno Hill jak i Ravanele.
Australijczyk, była gwiazda downhillu, nie pozostawił rywalom nawet cienia nadziei... Jedynym os-em, na którym Hill nie triumfował, był prolog wyścigu, który rozegrano na ulicach miasta Manizales. Kiedy ściganie przeniosło się do lasu, na strome i błotniste trasy, Sam przejął pałeczkę i już jej nie oddał... Podobnie jeździła Ravanel, która na większości odcinków była najszybsza i w zasadzie bezbłędna. W zasadzie wystarczy spojrzeć na finałowe wyniki z Kolumbii, by zaobserwować olbrzymią przepaść czasową pomiędzy Hillem & Ravanel, a ich oponentami i rywalkami. Panie, Panowie - to nie jest anomalia, śmiało możemy mówić już o regule...
Podium męskiej elity uzupełnił lokales Marcelo Gutierrez Villegas oraz Damien Oton. Wśród kobiet drugi wyniki wykręciła Isabeau Courdurier, a trzeci Katy Winton.
Czy Sam Hill będzie tegorocznym asem EWS?
Australijczyk przeżywa istny renesans swojej rowerowej formy. W Kolumbii odstawiał wszystkich rywali z serii Enduro World Series. A trzeba przyznać, że ich grono jest naprawdę zacne. W błotnistej dżunglii Manizales Hill jeździł najszybciej i najpewniej. Możliwe, że jego triumf to kwestia zjazdowego doświadczenia, które ułatwiało mu odnalezienie się na błotnistych ścianek pełnych korzeni. Tam gdzie on utrzymywał się za sterami swojego roweru reszta zawodników upadała. Nie można jednak zapomnieć też o tym, że część przedsezonowych przygotowań Sama polegała na pracy nad wydolnością i siłą. No i proszę - mix doświadczenia i topowej formy daje rezultaty. Chile nie było przypadkiem, triumf w Kolumbi to już fakt. Czekamy na dalszy rozwój sytuacji i kolejny wyścig, który potwierdzi, czy Sam Hill ma opłacony całoroczny abonament na wygrywanie w EWS. To byłoby ciekawe.